To mogło być coś naprawdę wielkiego. Legion Samobójców: Śmierć Lidze Sprawiedliwości ma przecież i niesamowicie intrygujący tytuł, i paczkę wyjątkowych, prawdziwie szalonych bohaterów z Harley Quinn na czele, i DNA słynnej już serii Batman: Arkham. Można byłoby więc pomyśleć, że tego po prostu nie da się schrzanić. Niestety, da się. Zapraszam do przeczytania i obejrzenia naszej recenzji gry Suicide Squad: Kill The Justice League.
Kojarzycie RockSteady Studios? Starsi gracze na pewno – wszak to oni dali nam fenomenalną serię przygodowych gier akcji z Batmanem w roli głównej. No ale to już trochę zamierzchłe czasy, bo ostatnia część tego cyklu ukazała się w 2015 roku i od tego czasu twórcy tamtych gier zajmowali się w zasadzie wyłącznie odświeżaniem swoich dawnych hitów przynosząc nam kolejne zremasterowane edycje Człowieka Nietoperza.
No może nie „wyłącznie”, bo od kilku dobrych lat RockSteady dłubało przy nowej grze osadzonej w uniwersum DC Comics. I to „dłubało” chyba najlepiej oddaje proces produkcji Suicide Squad: Kill The Justice League. O tym tytule po raz pierwszy dowiedzieliśmy się bowiem blisko 5 lat temu i od tamtego czasu zaliczył on dwa potężne opóźnienia. Co gorsze, zorganizowane przez twórców prezentacje rozgrywki, zamiast porwać graczy wywołały jedynie głośne „meh”. Dlaczego? Ano powód wydaje się dość oczywisty – Suicide Squad: Kill The Justice League to nie przygodowa gra akcji dla jednego gracza, a strzelanka dla maksymalnie czterej osób, do zabawy w sieciowej kooperacji. Wszystko zbudowane tu zostało na typowym schemacie gry-usługi jakich na rynku jest już trochę.
Ktoś powie teraz „a co w tym złego?”. Niby nic, ale pamiętając to co Warner Bros. Games zrobiło w 2022 roku ze „sławetnym” Gotham Knights, na myśl o kolejnym „akcyjniaku”, tym razem z dużo większym naciskiem na aspekt sieciowy, włos na głowie może się delikatnie zjeżyć. Czy Legion Samobójców: Śmierć Lidze Sprawiedliwości faktycznie podąża podobną ścieżką bylejakości? Na szczęście nie, ale na wielką, niesamowicie przyjemną niespodziankę lepiej nie liczcie.
Legion Samobójców: Śmierć Lidze Sprawiedliwości – co to za gra?
Suicide Squad: Kill The Justice League to trzecioosobowa strzelanka, w której wcielamy się w jednego z czterech złoczyńców z Legionu Samobójców – Harley Quinn, DeadShota, Kapitana Boomeranga lub King Sharka. W Legion Samobójców: Śmierć Lidze Sprawiedliwości możemy grać wspólnie nawet z trzema znajomymi (łącznie w czwórkę) przez Internet. Można również grać samodzielnie. Suicide Squad: Kill The Justice League to gra typu looter-shooter – pokonujemy mnóstwo wrogów, zdobywając coraz lepsze przedmioty.
Fabuła gry Suicide Squad: Kill The Justice League
Jeśli śledziliście losy tego tytułu, to zapewne wiecie już mniej-więcej o co w nim biega. Oto na niebie nad Metropolis pojawił się wielki statek przypominający czaszkę, a jego właściciel – niejaki Brainiac, ubzdurał sobie podbicie naszej planety i wyczyszczenie jej z jakiegokolwiek życia. Efekty tego już widać, bo ulice miasta opustoszały, a jedyni wciąż żywi ludzie ukrywają się przez patrolami obcych. Niestety, Ligia Sprawiedliwości, która miała bronić nas przed złem, padła jako pierwsza.
Superbohaterowie, których Brainiac dopadł, są już pod jego władzą i zamiast pomagać ludziom przyłączyli się do ich eksterminacji. A jeśli „Supki” zawodzą – „who you gonna call? Nie, nie Ghostbusters – dzwonimy po Task Force X, czyli Legion Samobójców. Tym razem padło na Harley Quinn, DeadShota, Kapitana Boomeranga i King Sharka. I to właśnie w te cztery nietyzinkowe postacie przyjdzie nam się tutaj wcielić próbując dopaść i zaciukać pozostałych przy życiu członków Ligii Sprawiedliwości, z Zieloną Latarnią na czele. Sami przyznajcie – dotąd brzmi to nawet ciekawie.
Co prawda historia opowiadana w Suicide Squad: Kill The Justice League jest raczej przewidywalna (wiadomo czym się to skończy), ale nie można też odmówić jej całkowitego braku zaskakujących zwrotów akcji. W kilku miejscach można zatem podrapać się tu po głowie próbując zrozumieć co właściwie zaszło, a w jednym nawet totalnie zgłupieć, gdy zamiast oczekiwanego dalszego ciągu historii pojawia się komunikat „Game Over”. Nie zamierzam jednak nikomu psuć zabawy i dlatego pochwalę tu coś innego…
Projekty bohaterów są absolutnie fenomenalne. I nie chodzi już tylko o ich wyrazistość – każdy zachowuje się tak jak byśmy po tych złoczyńcach oczekiwali. Harley Quinn, Kapitan Boomerang czy nawet King Shark postrafią odwalić nam takie przedstawienie, że ciężko wyjść z podziwu i dla aktorów głosowych, i grafików, którzy zadbali o całą ekspresje bijącą z twarzy tych postaci. Jedynie Deadshot wygląda przy nich trochę jakby miał problemy z okazywaniem emocji. Tak czy siak twórcy odwalili tu kawał znakomitej roboty. Szczególnie, że nasza paczka popaprańców rozmawia ze sobą cały czas, nawet w czasie zwykłej rozgrywki, nierzadko dostarczając nam dodatkowych wybuchów śmiechu.
Rozgrywka w Legion Samobójców: Śmierć Lidze Sprawiedliwości
Patrząc na wielkość Metropolis, i to jak ciekawie zostało zbudowane, na kilku poziomach, można się zastanawiać, jak wyglądałaby tu typowa przygodowa gra akcji dla pojedynczego gracza. Twórcy postawili jednak na gatunek looter shooter, a to oznacza typową piaskownicę z poukrywanymi znajdźkami i pojawiającymi się tu, i ówdzie misjami do wykonania. Oczywiście, można, a nawet trzeba, siać strach i przerażenie wśród wrogów, gdzie tylko się pojawimy, ale ogólnie Metropolis robi tu w zasadzie za tło wydarzeń, a nie jakiegoś dodatkowego bohatera. Niestety, to nie Avatar ani nawet Batman: Arkham Knight – powalającego klimatem środowiska tutaj niestety nie znajdziecie.
Pod tym względem Suicide Squad: Kill The Justice League bliżej do czegoś pośredniego między The Division 2 i Anthem (tu też mamy tu widok z trzeciej osoby), z tą różnicą, że pokonywanie wielkich odległości samo w sobie potrafi tu sprawić niemałą frajdę. Dlaczego? Bo twórcy postarali się, żeby każdy z naszych bohaterów miał inny sposób poruszania się. I tak Harley Quinn buja się na linie z pomocą ukradzionego Batmanowi drona, Kapitan Boomerang korzysta z rękawicy prędkości, która pozwala mu przemieszczać się niemal równie szybko co Flashowi, a King Shark dysponuje swoją własną mocą superskoków.
I znów najsłabiej prezentuje się tu niestety Deadshot, któremu przypadł nieco zdezelowany tornister rakietowy, choć i on czasem się przydaje na przykład do zbierania znajdziek czy zaliczania toru przeszkód Człowieka Zagadki. Co istotne jednak, twórcy gry opracowali całkiem zmyślny patent, który sprawia, że grając samemu chętnie przełączamy się pomiędzy bohaterami. Niektóre misje mają bowiem dodatkowe znaczenie dla poszczególnych postaci, co niejako je „nakręca”. Wybranie wówczas takiego bohatera oznacza większą ilość zdobywanych punktów doświadczenia, a te przekładają się na szybsze odblokowywanie umiejętności na drzewku talentów.
No i właśnie – drzewko talentów. Jeśli myślicie, że oznacza ono dodatkowe zdolności to niestety, muszę Was rozczarować. Co prawda każda postać ma tu swoje bonusowe ruchy takie jak choćby specyficzne finishery, ale większość z odblokowywanych talentów to typowe dla tego typu gier modyfikacje statystyk, w tym takie związane z osiąganymi mnożnikami zabójstw. Dla fanów wyśrubowywania własnych „buildów postaci” będzie to pewnie spełnienie marzeń, dla przeciętnego gracza, który chce po prostu trochę się pobawić – raczej zbędny dodatek.
Na szczęście wszystko jest tu po polsku, a samo tłuczenie potworów i bez wgłębiania się w statystki postaci czy broni sprawia sporą satysfakcję, niezależnie od tego czy wykręcimy mnożnik x10 czy maksymalny – x50. Oczywiście, tego jak najefektywniej korzysta się z posiadanego arsenału, granatów czy specjalnych „niedyspozycji”, jak przebija się tarcze i likwiduje wielkich przeciwników uczymy się z czasem, bo i kolejne misje, szczególnie te poboczne, zasadzają się właściwie tylko na tym.
I tu pojawia się pierwszy duży zarzut wobec Suicide Squad: Kill The Justice League – otrzymywane przez nas misje, najczęściej powiązane z drugoplanowymi postaciami, oferują w zasadzie niemal zawsze to samo, a zmieniają się jedynie parametry zwycięstwa. I tak na przykład Pingwinowi pomagamy uratować członków jego oddziału, dla młodego entuzjasty technologii zbieramy dane, a „oddziałową” hakerkę wspieramy podczas włamywania się do specjalnych wież. I w każdym przypadku mamy pewien z góry określony schemat działania, a różnice wynikają z dokładanych nam ograniczeń np. w postaci niewrażliwości przeciwników na zwykłe obrażenia. Niby fajnie, ale po kilku nieudanych podejściach niektóre z wariacji tych samych misji szczerze znienawidzicie. Ja znienawidziłem.
Żeby nie było, że nie ostrzegałem – niektóre walki z bossami w Suicide Squad: Kill The Justice League też potrafią wywołać niekontrolowane zgrzytanie zębów i… latające po pokoju gamepady. Upierdliwi są szczególnie superbohaterowie, których starcia mają po kilka faz i które wymagają od nas nierzadko super refleksu. Czasem na ekranie robi się też taka zadyma, że ciężko ogarnąć gdzie, skąd i w jaki sposób nadleciał superplaskacz, po którym zaliczyliśmy zgon i trzeba nas było reanimować.
Kooperacja w grze Suicide Squad
Choć growy Legion Samobójców bez większego problemu da się zaliczyć w pojedynkę, z pomocą botów, którzy przejmują kontrolkę nad pozostałą trójką naszej paczki, to jednak nie da się ukryć typowo kooperacyjnych korzeni tej produkcji. Raz, że boty są średnio rozgarnięte, a dwa – że mamy tu sporo typowo sieciowych mechanik. Jest więc i menu gestów, które pozwalają nam wejść w interakcje z bohaterami. Jest tabela wyników innych graczy. Jest też wreszcie możliwość założenia klanu i bicia rekordów, o których każdy grający na bieżąco jest informowany.
Czy fajniej gra się z żywymi graczami w drużynie? Też pytanie, jasne, że fajniej, i to najlepiej w czwórkę, bo wówczas znacznie przyjemniej ogarnia się cały ten chaos. Problem w tym, że twórcy dość słabo tłumaczą nam zależności między progresem w grze w pojedynkę, a tym co się z nim stanie, gdy zdecydujemy się na matchmaking i dołączenie do innych graczy.
Efekt? W moim przypadku skończyło się na pominięciu kilku misji i całego początku starcia z Zieloną Latarnią. Gra uznała bowiem, że znajduje się w podobnym punkcie fabularnym co inny gracz, który akurat toczył tę walkę i właśnie do niego mnie dołączyła. Niestety, później okazało się też, że w ten sposób nadpisałem swoja rozgrywkę i musiałem ją kontynuować od punktu, w którym skończyłem bawić się w kooperacji.
Zbieranie przedmiotów i chaos w Suicide Squad: Kill The Justice League
Mimo różnic wynikających z nieco innego gatunku (wszak Gotham Knights było RPG akcji) obie gry wcale tak wiele nie dzieli. W Legionie też mamy czterech, różniących się bohaterów. Mamy również całkiem duże miasto wypełnione znajdźkami i powtarzającymi się misjami, jak z rozdzielnika.
A jednak RockSteady Studios niemal wszystko zrobiło tu lepiej. Już pal licho, że postawiono tu na grę-usługę, sieciowego looter shootera, który do dotychczasowej serii Batman: Arkham pasuje jak pięść do nosa. Ale chyba nikt nie zaprzeczy, że Suicide Squad: Kill The Justice League bryluje pod względem modeli postaci. Do tego ta gra aż kipi humorem. Jasne, czasem jest on do bólu czerstwy, czasem czarny jak smoła, ale przynajmniej gra jest wyrazista. No i nie ma tu aż tylu generycznych zadań posklejanych naprędce w jedną całość.
Ale żeby była jasność – RockSteady też nie zdołało ustrzec się od podobnych wpadek. Jakich? A choćby zbierania masy świecących popierdółek, które okazują się być materiałami niezbędnymi do tworzenia broni. Co to jest i z czego wypada? Szczerze? Podczas gry mamy to w nosie, szczególnie, że już po kilku godzinach zabawy zbierzemy tego tyle, że właściwie nie ma sensu zaprzątać sobie tym głowy.
Czy warto zagrać w Legion Samobójców: Śmierć Lidze Sprawiedliwości?
Czy w takim razie Legion Samobójców: Śmierć Lidze Sprawiedliwości może się podobać? Oczywiście, że może. Trzeba jednak lubić ten typ rozgrywki i przymknąć oko na cały szereg ograniczeń, uproszczeń i niedociągnięć. Ba, gdyby ten tytuł pojawił się tak jak pierwotnie planowano, gdzieś na początku 2022 roku, to kto wie – może byłby z tego spory hit? Obecnie jednak gracze trochę są już zmęczeni tymi wszystkimi grami jako wieloletnimi usługami, a niestety Suicide Squad to typowy przedstawiciel tego gatunku.
Ta gra została tak pomyślana, by koniec opowiadanej historii był w zasadzie początkiem kolejnej, podobnej, która pełni rolę tzw. „engame’u”, czyli całego szeregu powtarzających się aktywności. Później dojdą do tego być może jeszcze kolejne dodatki DLC, które w ten czy inny sposób rozbudowują rozgrywkę.
Twórcy już zresztą snują plany na przyszłość Legionu Samobójców obiecując darmowe sezony, w których wykorzystane zostaną bohaterowie i wątki z alternatywach wersji rzeczywistości DC Comics, czyli tzw. Elseworlds. Czy to spowoduje, że większa liczba graczy da szansę Legionowi Samobójców? Śmiem wątpić. Może gdyby trafiła się jakaś promocja. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest zła gra, ale jak na razie ledwie wybija się ona ponad przeciętność. Dla fanów Harley Quinn i spółki pewnie może to być pozycja warta uwagi. Dla pozostałych luty 2024 roku wydaje się jednak mieć znacznie ciekawsze propozycje.
Zalety gry Suicide Squad: Kill The Justice League:
- ciekawa historia, do tego całkiem nieźle opowiedziana
- doskonale zaprojektowane postacie i dialogi, które prowadzą między sobą
- czterech, mocno różniących się bohaterów do wyboru
- naprawdę nieźle przygotowane, sporej wielkości miasto
- satysfakcjonujący system strzelania
- wymagające i długie walki z członkami Ligii Sprawiedliwości i końcowym bossem
- spora dawka specyficznego, nieco zwariowanego, czarnego humoru
- niezła oprawa audiowizualna
- da się grać w pojedynkę, choć poleganie na botach to przepis na katastrofę
- świetne wykorzystanie kontrolera DualSense
- polska, kinowa wersja językowa
- mikrotransakcję jak na razie ograniczone do elementów kosmetycznych
Wady gry Suicide Squad: Kill The Justice League:
- dość niewielka różnorodność misji, które dość szybko zaczynają się powtarzać
- mało czytelny i średnio satysfakcjonujący system rozwoju bohaterów
- przeładowanie informacjami zarówno na ekranie gry, jak i w menu
- z czasem walki stają się coraz bardziej chaotyczne
- dość niewielka różnorodność wrogów
- nie do końca zbalansowani bohaterowie
- ogrom różnych materiałów do tworzenia arsenału, na które w zasadzie zupełnie nie zwracamy uwagi
- nieco rozczarowujący koniec nastawiony na dalszą, typową dla gry-usługi rozgrywkę
- graficznie to jednak poziom niżej niż wydany niemal dekadę temu Batman: Arkham Knight
- wymóg ciągłego połączenia z Internetem
- zabawa z innymi graczami może nadpisać nasz aktualny progres (możliwość pominięcia ważnych fabularnie wydarzeń)
- spora ilość błędów i niedoróbek